piątek, 23 grudnia 2011

Emilia Plak: paralotnia jest wyjątkowa

Archiwum Emilii Plak
O lataniu marzyła będąc jeszcze dzieckiem. - Z okna mojego pokoju, widziałam codziennie samoloty oraz najbardziej mnie interesujące – szybowce – mówi w wywiadzie Emilia Plak.

Jak zaczęła się Pani przygoda z paralotniarstwem?

Od dziecka – jak wielu z nas – marzyłam o lataniu. Trudno mi powiedzieć, skąd się to we mnie wzięło, ponieważ nie mam nikogo w rodzinie, kto mógłby mnie zarazić taką pasją.

    


Może mieszkała Pani blisko lotniska...?

Archiwum Emilii Plak
Tak, od 6 roku życia mieszkałam w bloku na Warszawskim osiedlu Chomiczówka, niedaleko lotniska Babice – Bemowo. Z okna mojego pokoju, widziałam codziennie samoloty oraz najbardziej mnie interesujące – szybowce. Pamiętam też, że wydawało mi się to bardzo piękne, jednak zupełnie dla mnie niedostępne (również ze względów finansowych). Pewnego dnia, przyjaciel rodziny z Kalisza, (miasto, z którego pochodzi moja mama, i gdzie się urodziłam) odwiedził nas w Warszawie i pochwalił się zdjęciami z kursu paralotniowego w Jeżowie Sudeckim. Wtedy, pierwszy raz – na zdjęciu – zobaczyłam paralotnie. Nie mogłam uwierzyć, w jak prosty i bardzo piękny sposób, można unieść się w powietrze. Moja decyzja była natychmiastowa. W następny weekend byłam już w Jeżowie! Był 1997 rok.

Autor zdjęcia: Franck Simonnet
Co jest tak wciągającego w tym sporcie?

Paralotnia jest wyjątkowa ze względu na swoją prostotę. Za pomocą kawałka materiału i wygodnej uprzęży (siedziska) – sprzętu, który mieści się w plecaku i waży ok 15 kg – można wzbić się w powietrze i latać podobnie jak latają ptaki. Czyż to nie piękne? Nie trzeba mieć dużo pieniędzy, specjalnego dużego pasa startowego, załogi, ludzi do pomocy; wystarczy sprzęt w plecaku, górka ze znajomym startowiskiem i sprzyjająca pogoda. Finansowo i fizycznie jest to sport dostępny dla każdego. W tym tkwi jego piękno.

A pozostałe sporty lotnicze?... np. motolotnie, samoloty?

Motolotnie i samoloty – owszem, ale to już sport dużo droższy i zupełnie innego rodzaju lotnictwo. Samoloty ultralekkie mnie nie pociągają. Rozpoczęłam naukę latania na motolotni, którą zamierzam kontynuować w niedalekiej przyszłości. Z innych sportów lotniczych pociągają mnie balony na ogrzane powietrze oraz spadochroniarstwo.

Archiwum Emilii Plak
Lata Pani „swobodnie” i z napędem. Sukcesy osiąga Pani jednak głównie w tej drugiej formie…dlaczego?

Tak, rzeczywiście. W 1997 roku rozpoczęłam naukę latania swobodnego. O napędzie do paralotni jeszcze wtedy nie słyszałam. Początkowo, paralotnia została skonstruowana z myślą o lataniu swobodnym – w górach, na klifach lub za wyciągarką. Do lotu potrzebne są odpowiednie warunki termiczne lub żaglowe. Pilot siedzi wygodnie w miękkim siedzisku – uprzęży. Aby pozostać w powietrzu, musi nauczyć się wykorzystywać naturalne prądy wznoszące – podobnie jak ptaki, tylko że my nie możemy latać niezależnie, machając skrzydłami. Napęd to genialny wynalazek. Umożliwia lot na paralotni bez startowiska w górach, za wyciągarką lub na klifie i bez specyficznych warunków termicznych. Zakładamy silnik na plecy, startujemy z terenu płaskiego – dowolnej łąki i lecimy tam, gdzie chcemy. Czyż to nie wspaniałe? Sprzęt nadal mieści się do bagażnika każdego, nawet małego samochodu, natomiast zyskujemy swobodę miejsca i kierunku lotu.

Kiedy zaczęła Pani latać z napędem?

Latanie z napędem rozpoczęłam w 2000 roku. Umożliwił mi mi to mój partner – Ryszard Żygadło (www.paramotor.pl), który był wtedy jednym z pierwszych w Polsce producentów napędów paralotniowych. Swoboda, prostota, niezależność oraz rozpoczęcie własnego biznesu związanego z tym rodzajem sportu, zdecydowały, że moja dalsza kariera jako pilota, poszła bardziej w tym kierunku.

Archiwum Emilii Plak
Sport lotniczy to nadal mało popularny sport w Polsce i za granicą...

Chyba cały czas jest to sport „elitarny”, niemasowy i bez tradycji (w przeciwieństwie do balonów na ogrzane powietrze, spadochroniarstwa czy szybownictwa). Nie przyciąga mediów, również dlatego, że być może jest za mało spektakularny. Zawody są niezrozumiale dla przeciętnego widza. Pilot po starcie odlatuje na daleką trasę i po prostu go nie widać.

W jaki sposób można zatem zwiększyć jego popularność?

Archiwum Emilii Plak
Od niedawna, nasz sport (paralotnie z napędem) – który rozwija się dość dynamicznie- nagle zaczął popularyzować nowego rodzaju zawody. Mam na myśli zawody precyzyjne, podczas których piloci o wysokich kwalifikacjach, latają nisko i przed oczami widza, wykonują slalomy na czas, okrążają 12 metrowe nadmuchiwane pylony (podobnie jak słynny RedBull Air Race), podnoszą i przenoszą z ziemi różne przedmioty - piłki lub obręcze. Akcja jest szybka, dynamiczna, interesująca i zrozumiała dla widza. Tego rodzaju zawody są dużo bardziej spektakularne, ciekawe dla mediów i publiczności. To ma przyszłość!

Nawiązując do poprzedniego pytania - lotnictwo - jest nadal mało popularne także wśród kobiet….a może się mylę?

Rzeczywiście, 10 lat temu, gdy ja zaczynałam latanie z napędem, był to sport bardzo mało popularny wśród kobiet. Teraz jest ich troszkę więcej, ale wciąż bardzo niewiele. Właściwie trudno mi powiedzieć, dlaczego? Chyba z tego samego powodu, z którego kobiet mało jest we wszystkich sportach motorowych (motocross, wyścigi motocyklowe i samochodowe). Dziewczyny nie bardzo lubią silniki. W paralotniach z napędem, dodatkową przeszkodą jest ciężar sprzętu noszonego na plecach podczas startu. Lecz przy odrobinie motywacji i pracy – te 2 elementy stają się tak mało znaczące w porównaniu z pięknem wykonywanego lotu! Czasem dziewczynom nie starcza odwagi spróbować! Szkoda.

Archiwum Emilii Plak
Wiem, że dużo Pani podróżuje po świecie...

Tak, uwielbiam podróże. Uważam, że są warte każdych pieniędzy. A podróżowanie z paralotnią i napędem jest wyjątkowo piękną przygodą. Podróżuję w związku z prowadzonym biznesem, zawodami i imprezami lotniczymi, ale również bardzo dużo prywatnie. Aktualnie można nabyć DVD z mojej podróży do Ameryki Południowej (Peru, Chile, Boliwia). Jest to produkcja półamatorska, pokazująca wiele ciekawych miejsc z lotu ptaka.

Gdzie Pani obecnie mieszka?

Aktualnie mieszkam w Hiszpanii, na pięknym wybrzeżu Costa Brava. Jest to wymarzone miejsce do życia dla osób uprawiających aktywnie różnego rodzaju sporty. Jest wybrzeże i góry oraz 4 lotniska, z których można tanimi liniami dostać się niemal wszędzie. Ważna jest też pogoda - tutaj mogę latać cały rok.

Czy prowadzi Pani nadal swoją firmę paralotniową?
Archiwum Emilii Plak

Tak, nadal prowadzę własną firmę w Polsce. Jestem importerem paralotni Paramania i Swing w Polsce. Ponieważ nie mieszkam już w Polsce, właściwą sprzedaż wykonują już moi partnerzy biznesowi. Wykorzystuję też zarejestrowaną działalność gospodarczą do kontraktowych prac dla innych firm w Unii Europejskiej. Co roku, pod koniec marca przyjeżdżam na ogólnopolskie targi paralotniowe – Paragiełdę (Warszawa). Spotykam tam wielu znajomych, moich byłych uczniów (w latach 2007 – 2010 prowadziłam własną szkołę paralotniową) i kolegów instruktorów. Polecam ją każdemu.

Czy z latania, z tego co Pani robi można wyżyć?

Oczywiście, że można. Jest to sport i biznes jak każdy inny. Można prowadzić szkołę, usługi turystyczne, handel, produkcję sprzętu...jest wiele możliwości. Ja właściwie mam doświadczenie we wszystkim po trochu, każdorazowo z sukcesem. Aktualnie zajmuję się wciąż handlem, oprócz tego również pokazami lotniczymi, profesjonalnym filmowaniem i fotografowaniem. Przez ostatnie 2 lata byłam menedżerem dość znanej firmy produkującej paralotnie.

Archiwum Emilii Plak
Poza lataniem kocha Pani motory…to taka Pani druga pasja?

Moją wielką pasją są motocykle. Od dziecka je uwielbiałam. W 1997 roku, kolega zbudował dla mnie mój pierwszy, własny motocykl. Był to mały Custom Chopper na bazie silnika i przerobionej ramy - Yamaha SR400SP. Jeździłam bardzo dużo po Polsce, również z Warszawy do Jeżowa Sudeckiego na kurs paralotniowy. Od tamtej pory posiadałam wiele różnych motocykli. Aktualnie posiadam 3 w Hiszpanii (KTM200 EXC enduro, Sherco 250 trial i Yamaha DT125 do użytku na co dzień) i 2 motocykle w Polsce (Yamaha SRX600 - odrestaurowana przeze mnie w 2007 roku oraz tuningowany skuter Piaggio). Tutaj w Empuriabrava mam znajomych, z którymi jeździmy enduro po okolicznych górach. Jest też kilka profesjonalnych torów motocrossowych. To wymarzone miejsce do tego sportu. Nigdy nie startowałam w zawodach. Sport ten uprawiam jedynie amatorsko i ze znajomymi.

Archiwum Emilii Plak
Jak zachęciłaby Pani ludzi do uprawiania sportów lotniczych, np. paralotniarstwa? Krąży wiele stereotypów, że to m.in. niebezpieczny i przede wszystkim drogi sport...

Paralotniarstwo nie jest tanim sportem, ale jest najtańszym sportem lotniczym. Jeśli ktoś marzy o lataniu, paralotnia jest najprostszym sposobem. Wystarczy zapisać się na kurs i spróbować - nie trzeba od razu inwestować we własny sprzęt. Można też wykupić jedynie lot z instruktorem w tandemie, aby po praz pierwszy zasmakować jak to jest. Paralotnia pozwala na wyjątkowy sposób spojrzenia na świat – z góry, z lotu, ale niżej i bliżej niż z samolotu, to naprawdę wspaniałe! Latać może niemal każdy. Znam osoby rozpoczynające w wieku zaledwie kilku lat. Natomiast moi najstarsi kursanci mieli około 70 lat! Jeśli chodzi o kwalifikacje fizyczne, nie ma tu żadnych bardziej specjalnych wymagań, niż prawo jazdy samochodowe. Jak już mówiłam, każdy może spróbować, nie każdy musi kontynuować, jeśli uzna, że jednak nie jest to sport dla niego. Sport paralotniowy, podobnie jak każdy sport lotniczy, bywa niebezpieczny - zwłaszcza jeśli nie przestrzega się podstawowych zasad bezpieczeństwa. Wymaga też wyobraźni i pokory.

Autor zdjęcia: Franck Simonnet
Kogo Pani podziwia?

To trudne pytanie dla mnie. W ciągu swojego życia, spotkałam na swojej drodze kilka bardzo mądrych osób. Zawdzięczam im wiele. Łącznie z moimi rodzicami, siostrą, partnerami i najbliższymi przyjaciółmi, którzy są dla mnie jak rodzina. Moim 100 proc. idolem jest Dalajlama. Sportowców zawsze podziwiam za wytrwałość, w każdej dyscyplinie, ale żadne nazwisko nie przychodzi mi do głowy. Być może Lance Armstrong i nasza polska gwiazda sportów motocyklowych (enduro i trial) – Tadeusz Błażusiak.

Ulubiony film, książka, artysta muzyczny (zespół)?

Zawsze mam czas na dobrą książkę, muzykę czy film. Są ważną częścią mojego życia, jak każdego z nas. Mogłabym wymienić wiele tytułów, nie mam jednego ulubionego.
„It’s not about the bike” - Lance'a Amstronga, wszystkie książki Dalajlamy, „Zen i sztuka obsługi motocykla” - Roberta Pirsiga, „Świat według Garpa”- Johna Irvinga. To zaledwie pierwsze kilka, które przychodzą mi do głowy. Wszystkie książki i filmy przekazuję dalej, kolejnej osobie.

Czy ma Pani jakieś marzenia?

Wiele z moich marzeń udało się zrealizować. Kocham swoje życie i uważam, że wykorzystuje dobrze każdy jego moment. Przynajmniej najlepiej jak potrafię. Bardzo chciałabym móc kontynuować pracę w działalności, która mnie rozwija, nie do której jestem zmuszona, ze względu na sytuację finansową. Chciałabym również zachować wolność czasu i lokalizacji, aby nadal móc podróżować i pozostać blisko mojego partnera. Chciałbym mieć możliwość pomocy w realizacji marzeń innych. Sukcesy sportowe są dla mnie ważne, ale już mnie tak nie satysfakcjonują jak kiedyś. To już było.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Marek Citko: dziś postąpiłbym tak samo

Autor zdjęcia: Sławek
W ekstraklasie zadebiutował już jako 18-letni chłopak. Połowa lat 90-tych to jego niezapomniane występy m.in. w Widzewie Łódź czy reprezentacji Polski. W 1997 roku odrzucił propozycję transferu do Blackburn Rovers. Anglicy oferowali wówczas rekordową sumę 4 milionów funtów. - Dziś postąpiłbym tak samo - mówi w wywiadzie Marek Citko.

Jak zaczęła się Pańska przygoda z piłką…?

Z tego co pamiętam, za piłką biegałem już w wieku 3 lat, jeszcze w przedszkolu. Mam trzech starszych braci, którzy grali w piłkę, głównie na naszym osiedlu.

…a z klubem?

Przygoda z klubem zaczęła się od tego, że któregoś dnia poszliśmy z kolegą na trening Włókniarza Białystok.

W 1992 roku z Jagiellonią Białystok wywalczyliście mistrzostwo Polski Juniorów Starszych (rocznik 1974). Trenerem był wówczas Ryszard Karalus. Grał Pan z takimi zawodnikami jak m.in. Piekarski, Bogusz, Jurkowski czy Frankowski. Z kim się Pan wówczas najbardziej przyjaźnił, czy któreś z nich przetrwały do dziś?

Myślę, że najbardziej kumplowaliśmy się z Jackiem Chańko. A kontakt przetrwał też z Mariuszem Piekarskim, Tomkiem Frankowskim czy Danielem Boguszem.

A może ma Pan jakiś kontakt z byłymi kolegami z pozostałych drużyn. Czy organizujecie np. jakieś spotkania, wspominacie?

Brakuje kogoś takiego, kto by to zorganizował. Raz mieliśmy takie spotkanie, gdzie graliśmy mecz – byli zawodnicy Widzewa, którzy awansowali do Ligi Mistrzów z zawodnikami obecnymi. To była fajna impreza. Ponadto spotykamy się czasem na meczach reprezentacji, imprezach charytatywnych itp.

Nigdy nie wrócił Pan do Jagiellonii. Czy nie zazdrości Pan Tomaszowi Frankowskiemu, że w rodzinnym mieście, na każdym meczu kibice krzyczą jego nazwisko, że jest legendą, a o Panu się nie pamięta, bo bardziej jest Pan związany z Warszawą niż z Białymstokiem?

Ja przede wszystkim nie patrzę w tych kategoriach. Każdy ma jakieś inne sukcesy, jeśli chodzi o piłkę. Cieszy mnie, jak spotykam kibiców, którzy pamiętają moje występy, dziękują mi za emocje. Franiu jest moim kolegą, ciężko mi jest zazdrościć mu jego sukcesów. Cieszę się, że Tomkowi dopisuje zdrowie i może grać na wysokim poziomie. Jest to sympatyczne, jak kibice wspominają kogoś i doceniają, ale ogólnie tak jak powiedziałem, nie patrzę w tych kategoriach. Cieszę się z tego co mam, co osiągnąłem i udało mi się przeżyć.

Z którym klubem zatem się Pan identyfikuje?

Na pewno najbardziej piłkarz identyfikuje się z klubem, gdzie odnosi sukcesy. Ważnym miejscem była Jagiellonia, gdzie po raz pierwszy zdobyłem mistrzostwo Polski Juniorów. Wiele się tam nauczyłem. Na pewno też Widzew Łódź, z którym zdobyłem dwa razy mistrzostwo Polski, grałem w Lidze Mistrzów. Na pewno też ciekawym doświadczeniem, ze względu na specyfikę klubu, był pobyt w Legii Warszawa. Tak naprawdę jednak, dla mnie klub, to przede wszystkim ludzie. Grałem w wielu z nich w Polsce, dla każdego mam otwarte serce i nie mam takiego uczucia, że „dam głowę” za jeden klub. W każdym z nich miałem fajne przeżycia, poznałem fajnych ludzi. Nawet jak nie odnosiłem sukcesów, a poznawałem fajnych ludzi to klub mi się miło wspomina i kojarzy.

Jak to się stało, że trafił Pan do Łodzi? (w jednym z artykułów przeczytałem, że trener Smuda powiedział kiedyś do działaczy Widzewa, gdy był Pan jeszcze zawodnikiem Jagiellonii – „Ściągnijcie mi go za każde pieniądze”)

Pamiętam tylko telefon od trenera Smudy, żebym się pakował i przyjeżdżał do Łodzi. Była to taka niespodzianka dla mnie, że trener dzwoni, mówi pakuj się i niczym nie przejmuj. Wiem też, że wcześniej trener Smuda obserwował mnie w kilku spotkaniach.

Jak wspomina Pan bramkę strzeloną podczas meczu z Altetico Madryt. Co zdecydowało o tym, że uderzył Pan z takiej odległości, a nie podał - np. Dembińskiemu?


Przede wszystkim wcześniej oglądaliśmy mecze Atletico i w nich zauważyliśmy, że Molina często wychodzi, przerywa piłki prostopadłe, długie do napastników. Ja sobie to zakodowałem w podświadomości. Później, podczas meczu, jak biegłem z piłką to już był impuls. Miałem piłkę fajnie ułożoną, nie pamiętam czy spojrzałem kątem oka, czy już podświadomie wiedziałem, że bramkarz stoi gdzieś na szesnastym metrze, po prostu uderzyłem.

Czemu odrzucił Pan ofertę Blackburn w 1997 r.? Dziś postąpiłby Pan tak samo?

Postąpiłbym tak samo. Ja wtedy patrzyłem na klasę sportową drużyny. Byłem za młody, żeby sugerować się pieniędzmi i miałem za dużo ofert, żeby wybierać najsłabszą sportowo, a najlepszą finansowo. Bo jeśli chodzi o propozycję finansową, to Blackburn był najlepszą, ale jeśli mówimy o aspekcie sportowym – to był najsłabszą. Były inne czasy. Klub decydował, pokazywał – lepsze gorsze oferty. Wiedziałem, że nie chcę tam iść, bo ta drużyna walczyła o utrzymanie.

Na kilku forach krąży plotka, że przechodził Pan testy medyczne w Blackburn i tamtejsi lekarze stwierdzili, że albo nie wytrzyma Pańskie kolano albo ścięgno…?

Badań nie było, bo tak jak powiedziałem, nie było w ogóle tematu. Powiem więcej. Mnie namawiano. Wszystko było przygotowane i zależało tylko ode mnie. Ale ja nie chciałem. Gdybym miał ok. 26 - 27 lat to na pewno bym się nie zastanawiał. Ja natomiast miałem 22 lata i z każdego kraju po dwie – trzy propozycje.

W 1997 roku zerwał Pan ścięgno Achillesa. Czy gdyby miał Pan okazję cofnąć czas, nie wystąpiłby Pan wówczas 17 maja 1997 r. w meczu z Górnikiem?

Gdybym wiedział, że będzie tak bolało, to bym nie wystąpił. Człowiek był młody. Presja, prośby trenera żeby grać, gdyż jest to walka o mistrzostwo…. Tak naprawdę największą krzywdę zrobił mi lekarz, który dał mi blokadę. Ja o tym nie wiedziałem, gdybym miał tego świadomość, to nie wystąpiłbym w tym meczu. Zostałem przez niego lekko oszukany.

To był lekarz Widzewa?

To nie był lekarz Widzewa, tylko Łks-u. Nie wiem czy to zrobił świadomie czy nie, ale to było przyczyną kontuzji.

Czuje się Pan spełniony zawodowo?


Cieszę się z tego co osiągnąłem. Zdobyłem mistrzostwo Polski, grałem w lidze mistrzów, strzeliłem bramkę Anglikom i Brazylii. Byłem sportowcem roku. Poza tym w czasie, gdy zmagałem się z kontuzją udało mi się „podpisać kontrakt małżeński”. I z perspektywy czasu uważam, że jest to większa wartość niż każde pieniądze.

Najwspanialszy moment w karierze?

Awans do Ligi Mistrzów. Czuliśmy się  jak w raju.

Od jakiegoś czasu odnajduje się Pan w nowej roli – tym razem nie piłkarza, a menedżera. Czy ta praca sprawia tyle samo przyjemności co granie, czy raczej traktuje to Pan jaką formę utrzymania?


Na pewno jedno i drugie po trochu. Największą przyjemność czerpię, gdy dzięki mojej pracy anonimowy, mało znany zawodnik trafi np. do ekstraklasy. Sprawia mi to frajdę, że uda mi się zobaczyć jego potencjał i przekonać do niego kluby. 

Który z  Pana podopiecznych ma szansę na największą karierę?

Myślę, że Waldek Sobota ze Śląska; Mateusz Machaj, który niedawno przeszedł do Lechii Gdańsk i Łukasz Gikiewicz – który jest bardzo pracowity.

Jakie cechy charakteru według Pana doprowadziły do tego, że osiągnął Pan sukces?

Wiara w siebie, wiara w sukces, upór. Nigdy się nie poddawałem. Ponadto spokój – w niektórych momentach.

Archiwum Marka Citko
A co by Pan robił, gdyby nie został piłkarzem?

Od zawsze wiedziałem, że będę piłkarzem. Nie wyobrażałem sobie innej drogi. Myślę też, że mam żyłkę biznesową. W młodości trochę zajmowałem się handlem.  

Uprawia Pan jakieś sporty poza piłką?

Nie mam za dużo czasu. Mam troje dzieci, obowiązki w domu. Ale chętnie pogram w tenisa czy bilard.

Archiwum Marka Citko
Któreś z dzieci przejawia talent piłkarski?

Córka dobrze kopie; no i syn też – zobaczymy.

Sportowiec, którego Pan podziwia i dlaczego?

Wielkim szacunkiem darzę Lance’a Armstronga, głównie za to, że nie poddał się nowotworowi. Mało tego powrócił i znowu zaczął osiągać sukcesy. Nie wiem, czy umiałbym podobnie jak on po tak ciężkiej chorobie znowu się zmobilizować i walczyć o sukcesy.

Grał Pan z Maciejem Szczęsnym w Widzewie. Jak ocenia Pan klasę sportową jego syna - Wojtka Szczęsnego z Arsenalu? W Londynie dużo się o nim mówi…

To już jest klasa światowa. Myślę, że jako zawodnik ma to co najważniejsze – mocna psychika, umiejętności oraz jest pracowity. To jest podstawa jeśli chodzi o zawodnika klasy światowej.

Ulubiony film, książka, artysta muzyczny?

Film – Braveheart „Waleczne serce”, książki – ostatnio głównie o tematyce religijnej. Jeśli chodzi o zespół muzyczny, to nie mam – słucham głównie radia.

Ma Pan jakieś marzenia?

Nie mam marzeń. Cieszę się z tego co mam, co mi przynosi nowy dzień. Aby zdrowie moich najbliższych dopisywało to będzie super. 

Jakiej rady udzieliłby Pan młodym piłkarzom, którzy tak jak Pan chcieliby kiedyś zaistnieć na stadionach?

Praca, praca jeszcze raz praca; i nigdy się nie poddawać – bez względu na to czy siedzą na „ławie” czy nie, czy dobrze grają czy nie. Praca, wytrwałość i wiara w siebie. A jak się nadarzy okazja to pokazać, że jest się najlepszym.


czwartek, 27 października 2011

Piotr Siemionowski: nadzieja na złoto w Londynie

Zdjęcie: archiwum
Ma dopiero 23 lata, a jest już m.in. złotym medalistą mistrzostw świata w kajakarstwie na dystansie 200 m. Tytuł ten wywalczył w sierpniu tego roku, pokonując w finale obrońcę tytułu - Brytyjczyka Edvarda Mckeevera. W następnym roku Piotrek będzie reprezentował Polskę na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie. 

Jak zaczęła się twoja przygoda z kajakarstwem? 

Od zawsze ciągnęło mnie do sportu. Zaczynałem od tzw sks-ów w szkole podstawowej nr 1 w Mrągowie. Kuzynki trenowały kajakarstwo więc naturalnie i ja zainteresowałem się tym tematem. Był to 2000 r.   

Jak wygląda twój dzień treningowy?  W jednym z artykułów wyczytałem, że nie możesz pozwolić sobie nawet na kilka dni prawdziwego odpoczynku?

Przede wszystkim dobry trening to dobry wypoczynek, a ja muszę się dobrze wyspać. Wstawanie o 6 rano jest bez sensu, bo tak naprawdę mam cały dzień na trening, więc nie rozumiem czemu miałbym robić go tak wcześnie. Budzę się około godz. 8 rano, idę na śniadanie. Trening zaczynam ok. godz. 9 - 10,  kończę ok.11-13. Oczywiście wszystko zależy od okresu treningowego. Inaczej trenuje się latem a inaczej zimą. Trening latem może być krótki i trwać tylko godzinę a innym razem zimą nawet 4 godziny. Kajakarze robią tak naprawdę wszystko: biegi, siłownia, basen - trening na wodzie to standard. Zimą dochodzi bieganie na nartach, bieganie w górach, trening na sali i różne ćwiczenia fitnessowe. Trenuję dwa razy dziennie oprócz czwartku i niedzieli, gdzie robimy jeden trening. Trzy dni przerwy od wody to około dwa tygodnie "łapania czucia'' i powrotu do szybkiego pływania, więc przerwa nie może być długa. W tym roku było to około dwóch tygodni i teraz wracam do formy. 

Czy trening sprinterski różni się od ćwiczeń zawodników pływających na dłuższych dystansach? Pytam bo kiedyś pływałeś też z powodzeniem i w tej kategorii? Czy ciężko ci było pod względem treningowym "przestawić" się na sprint?

Trening sprinterski różni się od tego dla ''długasów'', przede wszystkim mniejszą ilością kilometrów do przepłynięcia czy mniejszą ilością powtórzeń na siłowni. Jednym zdaniem krócej, ale mocniej i ciężej. Kiedyś byłem w młodzikach mistrzem Polski w maratonie, ale organizm pokazywał wraz z dorastaniem, że im krócej tym lepiej. Przestawienie przyszło więc naturalnie.

Co decyduje o wynikach w sprincie? Tak naprawdę cały wyścig trwa kilkadziesiąt sekund...; technika, psychika, warunki fizyczne? 

Technika - jeżeli nie ma jej w tej dyscyplinie sportu to można od razu zrezygnować. Można być "mega" silnym a kajak nie popłynie, ponieważ najważniejsze to każdy atut jaki się posiada przełożyć na prędkość łodzi
Psychika - na starcie głowa to nieoceniony atut, musi pozostać chłodna do ostatnich metrów. Chyba większość zna tzw ''mistrzów treningów'' a na zawodach ''coś'' się dzieje i taki zawodnik nie potrafi pokazać tego, co jeszcze wydawałoby się wczoraj świetnie potrafił
Warunki fizyczne - w sprincie trzeba dysponować sporą siłą i mocą, dla cherlaków nie ma tam miejsca
Dobry start - sprawa podstawowa - ułamki sekund na mecie decydują o kolejności
Szczęście - tak jak wszędzie, trochę go potrzeba, ale ja osobiście nigdy na nie nie liczę, bo to nic pewnego

Tylko zawodnicy kompletni zdobywają medale.

Zdjęcie: archiwum


W Szeged, w finale K1-200 stoczyłeś pasjonujący pojedynek z Brytyjczykiem Edwardem McKeeverem, pokonałeś go o 0,216 sekundy. Na tak krótkim dystansie to duża różnica, myślisz że na igrzyskach w Londynie pójdzie też tak łatwo? Brytyjczyk będzie startował na swojej wodzie…

To spora różnica. Robię wszystko żeby w Londynie była jeszcze większa. To, że będzie u siebie nic nie zmienia, ani dla mnie, ani dla niego - każdy zasuwa zawsze na 100 proc. Trenuję podobnie jak rok temu, zmiany są kosmetyczne. Po sprawdzianach siły jestem jednak pozytywnie zaskoczony, ponieważ już w tym okresie dysponuję siłą podobną do okresu zimowego, a jak wiadomo zimą kajakarze dźwigają największe ciężary.

Jesteś jednym z młodszych zawodników w sprincie. Do jakiego wieku zawodnicy w sprincie są najbardziej "aktywni"?

Jest to około 28 lat, ale wyjątki zawsze się trafiają.

Na jakie kontuzje jesteście najbardziej narażeni?

Ja mam największy problem z przedramionami, ale jak na razie daję sobie z tym radę. Na szczęście moi rodzice są dosyć sprawni więc myślę, że mam dobre geny i poradzę sobie z przeciążeniami w późniejszym wieku. Zawodnicy, zwłaszcza Ci których nie stać na wyjazdy zagraniczne, są narażeni na niskie temperatury zimą, a pływać trzeba praktycznie cały rok. To spory problem jak się płynie w minusowej temperaturze rzeką. Nie polecam.

Znalazłem taką informację, że masz najdłuższe wiosło (222 cm). Czy jego długość zmienia się np. w zależności od typu zawodów. Z czego to wynika?

Największe, ale nie chodzi tu o długość, ale o ilość wody jaką potrafi zagarnąć za każdym pociągnięciem. Długości nie zmieniam w trakcie trwania sezonu. Dla porównania jeżeli ktoś miał przyjemność pływania na kajaku turystycznym to wiosło jakie dostaje ''łapie'' trzy razy mniej wody niż to na jakim ja pływam.

Czy po mistrzostwach w Szeged, poza medalem, coś się zmieniło w twoim życiu?

Kajakarstwo posiada słaby wydźwięk medialny, ale staramy się to zmieniać i rozwijać tą piękną dyscyplinę.  Oczywiście jest więcej wywiadów. Rozpoznawalność zwiększyła się, ale raczej wśród ludzi mocno interesujących się sportem. Nie jestem tzw. celebrytą i nie zależy mi na tym. Staram się przede wszystkim sprawiać przyjemność ludziom i stale się rozwijać.

Zdjęcie: archiwum

W twojej rodzinie są jakieś tradycje sportowe? 

Tak jak wspominałem kuzynostwo uprawiało kajakarstwo, ale tylko do wieku Juniora (18lat); w najbliższej rodzinie nikt, ale zawsze mi wpajano zdrowy tryb życia. Moja kuzynka, Beata była żeglarką, ale problemy zdrowotne nie pozwoliły dalej trenować.

Jak oceniasz warunki treningowe oraz zaplecze treningowe w bazie Mrągowo? Miasto słynie z wielu jezior, wychowało wielu znakomitych zawodników. Czy Bydgoszcz stwarza ci większe możliwości ?

W Mrągowie zaczynałem i bardzo miło wspominam to miejsce. Głównym atutem tego miasta jest to, że wszędzie jest blisko. Klub i szkoła są umiejscowione nad samym jeziorem więc młodzież może rozwijać się nie tylko pod względem sportowym, ale i edukacyjnym. Internat jest w szkole więc tak naprawdę dzieciaki, które przyjeżdżają tu trenować nie muszą wychodzić poza obszar ''Bazy''. W Bydgoszczy jest lepsze zaplecze dla sportu Seniorskiego. Trening tutaj nie jest monotonny i jest sporo miejsc, w których można wypocząć, gdy jest wolne popołudnie. Muszę jednak robić dziennie minimum 50 km. W Mrągowie niestety brakuje tych rzeczy, ale dla Młodzików czy Junorów to idealne miejsce.

Jesteś zawodowym żołnierzem, czy gdybyś nie pływał - zawód żołnierza - to był właśnie ten, o którym myślałeś całe życie?

Nigdy nie myślałem, że zostanę żołnierzem i nie było to moje marzenie. Nie wiem jak potoczyłyby się moje losy, gdyby nie sport.

Jakim człowiekiem jesteś prywatnie?

Myślę, że ciężko wypowiadać się o swoich cechach charakteru i trzeba byłoby o to spytać znajomych. Jestem raczej samotnikiem, mieszkam na zgrupowaniach i zawodach sam i to mi odpowiada. Staram się być też dobrym człowiekiem i pomagać ludziom.

Kogo podziwiasz? Czy masz jakiś wzór sportowca, artysty,  osobowości, która/y ci imponuje?

Ze sportowców dużym szacunkiem darzę ciężarowca Szymona Kołeckiego za wielki profesjonalizm i klasę. Nie mam idoli. Staram się żyć swoim życiem

Ulubiony film, książka, zespół muzyczny?

Uwielbiam Ojca Chrzestnego; książki - A.Pilipiuka; Muzyka - Punk Rockowa (KSU, Dezerter, Moskwa - mógłbym długo wymieniać).


Czy masz jakieś marzenia?

Złoty Medal Igrzysk Olimpijskich w Londynie i Rio, a z tych poza sportowych to być szczęśliwym człowiekiem i mieć fajną rodzinę.